1990 Wichura transformacji

Mimo napięć społecznych i politycznych początku lat 80. praca w przemyśle górniczym szła pełną parą, podobnie jak w przedsiębiorstwach ściśle z nim powiązanych. Sytuacja diametralnie odwróciła się w kolejnej dekadzie: transformacja ustrojowa zapoczątkowana w 1989 roku, postawiła przed wieloma podmiotami branży górniczej i jej zaplecza potężne wyzwania. Nie inaczej było w przypadku Famuru.

Dużo zmian

Kombajny, które od lat 60. XX wieku były specjalizacją produkcyjną zakładu, były chwalone jako urządzenia „nowoczesne, dwuramieniowe, przystosowane do pracy w przodkach ścianowych o miąższości od 1,2 do 4,2 m”. Dodatkowo z piotrowickich taśm zeszło ok. 35 kombajnów bezcięgnowych, którymi kopalnie były bardzo zainteresowane, gdyż powodowały znacznie mniej wypadków.

W roku 1982, w ramach planów produkcyjnych, FAMUR zobowiązał się dostarczyć 200 kombajnów, o 65 więcej, niż rok wcześniej. Jak podawała wówczas „Trybuna Robotnicza”: „Gwarancją osiągnięcia tego celu ma być wzmożona dyscyplina zgodnie z wymogami zmilitaryzowanego zakładu, rosnąca wydajność znajdująca wyraz w pełniejszym wykorzystaniu specjalistycznego parku maszynowego, praca w soboty na stanowiskach posiadających pełne zaopatrzenie materiałowe, a także nowoczesne obrabiarki instalowane obecnie w halach produkcyjnych”.

W tym samym roku FAMUR wraz z ponad dwudziestoma innymi zakładami przemysłowymi został włączony w struktury Zjednoczenia Producentów Maszyn i Urządzeń Górniczych POLMAG w Katowicach. „Nie sprzedawaliśmy bezpośrednio do kopalni, bo wtedy panował system nakazowo-rozdzielczy. Plany przychodziły właśnie z Polmagu, w którym FAMUR był firmą przodującą, zarówno pod względem konstrukcyjnym oraz technologii, jak i możliwości technicznych. Tego rodzaju urządzenia jak kombajny ścianowe i hydraulika były możliwe do zrobienia tylko w Famurze”, zauważa Henryk Sok, wieloletni pracownik Famuru i jego emerytowany wiceprezes.

W tym okresie współpraca z Komagiem i Politechniką Śląską zaowocowała produkcją czterech nowych urządzeń, w tym pierwszego w Polsce cięższego kombajnu chodnikowego o nazwie K-160, wykonanego tylko w jednym egzemplarzu i testowanego w kopalni „Andaluzja”.  W uznaniu tych i innych zasług produkcyjnych załoga FAMUR została uhonorowana kolejnymi odznaczeniami i medalami.

PRACOWNICY

Nie obeszło się jednak problemów, które wybiły szczególnie po roku 1989 roku i zmianie ustroju społeczno-gospodarczego Polski. „Zaczęły się prywatyzacje i zapaść polskiego górnictwa węglowego, która FAMUR dotknęła szczególnie”, zauważa dr inż. Jacek Korski. Złożyło się na to kilka czynników, a jednym z nich była decyzja władz państwowych, a więc i naszej fabryki, o włączeniu wszystkich przedsiębiorstw związanych z przemysłem wydobywczym węgla kamiennego do Centralnej Stacji Wynajmu Maszyn Górniczych w Zabrzu, prowadzonej przez ówczesne Zabrzańskie Zakłady Naprawcze Przemysłu Węglowego (późniejsza część Grupy KOPEX). Dla Famuru oraz dziesiątek innych zakładów z branży oznaczało to faktyczne odcięcie od bezpośredniego kontaktu z klientami. „Dla konstruktorów natomiast bardzo istotne jest, by mieć na bieżąco wiedzę, co dzieje się z maszynami, jak pracują, co należy udoskonalić. A Centralna Stacja Wynajmu Maszyn Górniczych albo dzieliła się informacjami, albo nie”, wyjaśnia dr inż. Jacek Korski.

Przez całe lata 90. FAMUR poruszał się w efekcie po omacku, z coraz większym trudem odnajdując się na wolnym rynku – zwłaszcza że remontami i produkcją konkurencyjnych kombajnów ścianowych zajęły się również Zabrzańskie Zakłady Naprawcze Przemysłu Węglowego. Brakowało ponadto materiałów hutniczych, trzeba było więc szyć z tego, co było dostępne – i po raz kolejny w naszej historii podejmować się realizacji nadzwyczajnych zleceń, wykraczających poza standardowy profil produkcji fabryki. Tym sposobem w latach 80. z piotrowickich taśm zjeżdżały m.in. śruby czy przekładnie do czołgów. Henryk Sok: „Teraz to już żadna tajemnica, ale wtedy mieliśmy specjalny wydział do współpracy z wojskiem – ze specjalnym reżimem, mnóstwem obostrzeń, co wolno, a czego nie wolno robić. Podjęliśmy się tej produkcji, bo mieliśmy taki zakres możliwości technicznych i asortyment, na który było akurat zapotrzebowanie”.

TRUDNY CZAS

Ostatnia dekada XX wieku to dla polskiego górnictwa równia pochyła. „Zgodnie z obowiązującym wtedy kodeksem handlowym niemal wszystkie kopalnie winny były ogłosić bankructwo”, przypomina Zbigniew Fryzowicz, emerytowany prezes Nowomagu i innych spółek Grupy, a także wiceprezes FAMUR SA. Szczególne rozporządzenie rządowe wyjmowało jednak przemysł górniczy spod tego warunku i pozwalało im dalej, coraz bardziej nierentownie funkcjonować. „Było to w jakiś sposób racjonalne, bo wtedy cała polska energetyka stała  na węglu”.

Kopalnie więc funkcjonowały, zamawiały sprzęt, ale za niego nie płaciły, przez co firmy, które im go dostarczały popadły w zadłużenie: nieraz brakowało na wypłaty dla pracowników, a nawet opłacenie podstawowych rachunków. „W efekcie wróciliśmy do wspólnoty pierwotnej: zaczynał się handel barterowy, górnictwo za sprzęt płaciło producentom węglem, który trzeba było jakoś spieniężyć, żeby były środki na wypłaty, podatki, zakup materiałów. I tak z roku na rok te problemy się nawarstwiały”, opowiada Zbigniew Fryzowicz. Czasy te aż za dobrze pamięta również Henryk Sok. „Na przełomie roku 1999 i 2000, już jako członek zarządu, miałem niesamowite problemy. Nie mieliśmy pieniędzy na zakup różnego rodzaju komponentów, a i ludziom trzeba było przecież płacić. Parę razy za niepłacone rachunki odłączano nam prąd, ale współpracowaliśmy z wojskiem i od nich mieliśmy agregat., Było przynajmniej na prowadzenie jakichś działań w biurze. O produkcji nie mówię, bez prądu nie było takiej możliwości do czasu, aż zdobyliśmy jakoś pieniądze i spłaciliśmy zaległości”.

Gdy w początkach lat 90. rząd ogłosił powszechną prywatyzację, FAMUR wszedł na ścieżkę, którą podążało w tym czasie wiele przedsiębiorstw przemysłu produkcyjnego. Najpierw w 1991 r. przekształcono przedsiębiorstwo państwowe FAMUR w jednoosobową spółkę Skarbu Państwa, ale realnie zmiana ta nie była odczuwalna w żaden sposób. „Jasne, nastąpiły zmiany w nazwijmy to, dokumentacji: dyrektor stał się prezesem, jego zastępca – wiceprezesem. Natomiast w obszarze finansowym i handlowym nie zmieniło to nic”, wyjaśnia Zbigniew Fryzowicz.

SPOTKANIE

W 1995 roku 60% akcji spółki Famuru zostało wniesione do Narodowych Funduszy Inwestycyjnych w ramach Programu Powszechnej Prywatyzacji. Sytuacja zakładu coraz bardziej się pogarszała, by pod koniec lat 90. stać się bardzo trudną. „Nie było rynku zbytu, kopalnie miały swoje trudności, nie płaciły nam za usługi. Zaczęły się poważne problemy. Przecież trzeba było wypłacać wynagrodzenia pracownikom i kupować różnego rodzaju komponenty do produkcji. Z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej”, opowiada Henryk Sok. Co potwierdza Marek Plichta, zatrudniony od 1970 roku, obecny przewodniczący ZOZ NSZZ „Solidarność” FAMUR. „Było źle. Kopalnie nie płaciły, zamówień nie było zbyt wiele, pracy również. Nie było wprawdzie zwolnień grupowych, ale takie punktowe, po parę osób miesięcznie, i owszem, każdy obawiał się wtedy o swoje stanowisko”.

Odczuł to Roman Warzecha – zarówno jako ówczesny przewodniczący famurowskiej „Solidarności”, jak i Sekcji Krajowej Zakładów Zaplecza Górnictwa. „Obawialiśmy się, że kombajny całkowicie przestaną być produkowane, bo często na naradach mówiono, że węgla nie potrzeba, więc nie potrzeba też kombajnów. Pojechaliśmy więc z dyrektorem Józefem Knyciem na spotkanie z jednym z wiceministrów.  Zaproponowaliśmy, by stworzyć zespół, który będzie produkował kombajny pod klucz, także przenośniki, taśmociągi, obudowy, ale wiceminister nas wyśmiał i wyprosił”.

Strach spędzał sen z powiek nie tylko pracownikom Famuru. „Wszystkie zakłady, które produkowały dla górnictwa, a była ich ponad setka, bały się, że stracą chleb”, zauważa Roman Warzecha. Mimo trudnej sytuacji FAMUR rozwijał się dalej: pod koniec dekady rozpoczął produkcję kombajnów z elektrycznym systemem posuwu, znacznie bezpieczniejszym od klasycznych systemów łańcuchowych. „To była nowość, której polskie górnictwo nie znało. Najpierw importowano maszyny z zagranicy, francuskie, niemieckie, a później podjęto produkcję między innymi w Famurze. Co było konsekwencją tego, że jak chcieliśmy wyjść w świat, musieliśmy się przystosować do tego, czego świat oczekiwał”, zauważa dr Jacek Korski.

Rozwijało się również famurowskie laboratorium pod kierownictwem Eugeniusza Wieszyńskiego: począwszy od generalnego remontu, przez najnowocześniejszy sprzęt, po wprowadzenie metody jakości ISO do standardu pracy. Eugeniusz Wieszyński: „Dzięki temu zakład mógł konkurować z najlepszymi firmami produkującymi kombajny. Spadła też znacząco liczba reklamacji z kopalń. W latach 90. byliśmy już dosyć liczącą się jednostką, współpracowaliśmy z Politechniką Śląską, Politechniką Częstochowską, z AGH w Krakowie, z różnymi instytutami, m.in. Instytutem Metalurgii Żelaza w Gliwicach, z Instytutem Metali Nieżelaznych w Gliwicach, z Instytutem w Ligocie badającym oleje i smary, które też były nieodzowne przy kombajnach”.

OBAWY