Nowe życie Piotrowickiej Fabryki Maszyn rozpoczęło się wraz z zakończeniem wojny i wyzwoleniem spod okupacji hitlerowskiej. Dzisiejszy FAMUR miał wtedy dużo szczęścia: nie został rozgrabiony przez „wyzwolicieli” i bardzo szybko był w stanie podjąć zarówno produkcję, jak i usługi remontowe na potrzeby górnictwa w Polsce. To także czas poszerzenia naszego portfolio o zupełnie nowy produkt: wrębiarki ścianowe.
21 stycznia 1945 roku jako dzień wyzwolenia Katowic spod niemieckiej okupacji był datą symboliczną, fabryka nie była bowiem od razu gotowa do pracy. Wcześniej należało oczyścić budynek dyrekcji i halę fabryczną, które w myśl strategii spalonej ziemi zostały zaminowane przez wycofujący się Wehrmacht. Tak opowiadał o tym w Kronice na 60-lecie Famuru jej autor Paweł Stabik: „Tragiczna chwila zniszczenia miejsc pracy nie nastąpiła jednak. Udaremniona została z dwóch przyczyn: 1/ udanego szybkiego okrążenia przez armię wyzwoleńczą zmuszającą okupanta do niezwłocznych działań wycofywania się, 2/ spowodowania w ostatniej chwili przecięcia przez zorganizowaną grupkę pracowników rozlokowanych przewodów zapłonowych podminowania fabryki”. Bohaterami owej akcji zostali okrzyknięci „mistrz elektryk Rudolf Kopiec w ścisłej zmowie z inż. Karolem Glancem – kierownikiem technicznym”.
„W styczniu 1945 roku fabrykę maszyn górniczych w Piotrowicach Śląskich przejął Centralny Zarząd Przemysłu Węglowego w Katowicach i podporządkował ją Zjednoczeniu Fabryk Maszyn Sprzętu Górniczego w Katowicach”.
Część majątku fabryki w wyniku nadmiernej eksploatacji w czasie wojny uległa dewastacji, jednak jej trzon w postaci obiektów budowlanych wraz z wyposażeniem nie zostały zniszczone. W związku z tym prace produkcyjne ruszyły już 1 lutego. Co prawda początkowo załoga fabryki musiała zadowolić się wynagrodzeniem w naturze, tj. jako „przydziały aprowizacyjne przede wszystkim towarów i racji żywnościowych” – ów stan nie trwał jednak długo, gdyż prędko kopalnie zaczęły wręcz dopominać się o sprzęt i urządzenia górnicze, a warunki pracy w halach fabrycznych późniejszego Famuru uchodziły za jedne z najlepszych.
Jak wyjaśniał Paweł Stabik, „młoda władza ludowa (szukała) dróg rozwoju przemysłu »za wszelką cenę«: także przemysłu węglowego, a równolegle z nim – również rozwoju mechanizacji urobku węgla, z którym ściśle łączył się charakter produkcji naszej (znacjonalizowanej) fabryki”. Stąd, jak oceniał, „kiedy po wyzwoleniu trzeba było od podstaw tworzyć polski przemysł maszyn i urządzeń górniczych, główny kształt roboczy tego pomysłu przypada załodze Famuru”.
Udział w tym miał w dużej mierze inż. Józef Iwicki, który po przywróceniu na stanowisko dyrektora w 1945 roku czynił starania, by to właśnie piotrowicka fabryka została uznana za „szczególnie nadającą się dla celu rozbudowy przemysłowej”. W piśmie do jednego z ówczesnych ministerstw w żołnierskich słowach wyliczał jej zalety: „leży prawie w centrum zagłębia węglowego, dysponuje obszernym terenem dla rozbudowy, ma tradycje w tego typu produkcji, posiada świetną i doświadczoną kadrę”.
Tuż po wojnie z taśm produkcyjnych Piotrowickiej Fabryki Maszyn wciąż zjeżdżały stojaki stalowe typu Gerlach G-37, ulepszone w późniejszym czasie do wersji G-58 i produkowane co najmniej do końca lat 50. Na ówczesne portfolio produkcyjne zakładu składały się również napędy zgrzebłowe GZ, kołowroty powietrzne KPP typu Duesterloch, trasy do przenośników taśmowych TND, w tym podpórki, rolki (krążniki) i blacha konstrukcyjna. W 1946 roku władze centralne zdecydowały o rozszerzeniu asortymentu w Piotrowicach o wrębiarki SEKE, łańcuchy i wysięgniki. „Trochę tych wrębiarek pracowało w polskich kopalniach już przed wojną, w czasie jej trwania również, natomiast na większą skalę zaczęto je sprowadzać do polskich kopalń z Wielkiej Brytanii po 1945 roku”, wyjaśnia dr inż. Jacek Korski. W związku z tym konieczne było stworzenie dla nich zaplecza remontowego, później także – dorabiania części zamiennych. I właśnie tym intensywnie zajęła się Piotrowicka Fabryka Maszyn.
Piotrowicka Fabryka Maszyn w latach powojennych rozwijała swoje zaplecze socjalne: w 1947 roku na jej terenie stanął dom socjalny z dużą salą widowiskową, klubem fabrycznym, szatniami, łaźniami oraz kompleksem pomieszczeń stołówki. Również w tym czasie została dobudowana portiernia z wagą wozową, zlokalizowana tuż przy bocznicy kolejowej, oraz garaże z warsztatem naprawczym pojazdów. Kropką nad i ówczesnych inwestycji była oddana do użytku nowa hala produkcyjna o powierzchni 11 435 metrów kwadratowych. Pod jej dachem znalazły się między innymi pierwsze kryte składowiska materiałowe półfabrykatów i zespołów otrzymywanych z kooperacji oraz przeznaczonych na sprzedaż.
Jedną z najważniejszych wdrażanych wówczas inicjatyw była budowa szkoły zawodowej, która „zapewniła w pewnym stopniu bazę dla wzmocnienia załogi kwalifikowaną siłą roboczą, głównie ślusarzami i tokarzami”. Pierwsi uczniowie teoretyczne podstawy swoich przyszłych fachów zdobywali w tymczasowym baraku, kolejne roczniki natomiast uczyły się już w specjalnie postawionej na potrzeby szkoły dobudówce. Absolwentami przyzakładowej szkoły było wielu późniejszych wieloletnich pracowników Famuru, w tym Roman Warzecha, emerytowany pracownik biura technologiczno-konstrukcyjnego. Mury szkoły przekroczył po raz pierwszy we wrześniu 1953 roku, a swoje przyuczenie do specjalizacji ślusarz narzędziowy wspomina tak: „Nie było warsztatów szkolnych, zawodu praktycznego uczyliśmy się w halach produkcyjnych, bezpośrednio przy maszynach. Do dziś pamiętam wspaniałego nauczyciela, Romana Hertela, który podziwiał, że chcemy posiąść jak najwięcej wiedzy w zawodzie i jak jesteśmy chętni do pracy”.
Pierwsze szlify w zawodzie tokarza zdobywał również Marek Plichta, zatrudniony w Piotrowickiej Fabryce Maszyn blisko pół wieku temu obecny szef ZOZ NSZZ „Solidarność” FAMUR. „Od czasu, gdy zaczynałem naukę w 1970 roku, wiele się zmieniło: z jednej strony szkoła się kurczyła z powodu niżu demograficznego, było coraz mniej klas, a i kierunki kształcenia się zmieniały. Z drugiej: w późniejszych latach zostały uruchomione także technikum i liceum zawodowe, a FAMUR przyjmował na praktyki uczniów z innych szkół, w tym Śląskich Technicznych Zakładów Naukowych”. Sam od końca lat 70. aż do 2010 roku prowadził dla nich szkolenia stanowiskowe i zaobserwował, że wielu uczniów płynnie przechodziło od przyuczenia do zawodu do pracy w piotrowickich halach. „Niektórzy z nich pracują nawet do dzisiaj”.